Póki zgromadzona w archiwach telewizji spuścizna rewolucji wideo nie zostanie zutylizowana, póty piaski czasu nie przysypią mogiły Cannon Films. W obrazach tego studia Isaac Bashevis Singer szedł pod rękę z Chuckiem Norrisem, Charles Bronson wypowiadał "Życzenie śmierci", Van Damme uprawiał "Krwawy sport", a Jean-Luc Godard wskrzeszał "Króla Leara". Nostalgia zamienia przeszłość w wielki sen. Kształty łagodnieją, barwy bledną, zdania stają się zaklęciami. Nie inaczej jest w kinie, gdzie po latach złe aktorstwo okazuje się ponadprzeciętnym wyczuciem konwencji, zaś koszmarne filmy – pokoleniowym świadectwem. Kiedyś
Charles Bronson strzelał najcelniej,
Van Damme kopał najmocniej,
Michael Dudikoff skakał najwyżej, a
Chuck Norris robił to wszystko naraz, uśmiechając się tajemniczo. Ojcami chrzestnymi tej gwarnej familii byli kuzyni z Izraela –
Menahem Golan i
Yoram Globus. Ten pierwszy, parający się również reżyserią i scenariopisarstwem, lubił żartować, że nie jest
Ingmarem Bergmanem (choć przeczyły temu nominacje do BAFTY, Złotej Palmy i Independent Spirit). Miał też motto, być może lepiej oddające jego produkcyjną strategię: "Kino to jedyna branża, w której coś złego można zamienić na coś dobrego". Amen.
Amerykański krytyk Rogert Ebert uważał
Golana i
Globusa za największych ryzykantów Hollywood. Zwracał uwagę na to, ile pieniędzy inwestowali w ambitne produkcje, które nie miały szans zwrócić zysków. Kuzynostwo przejęło wytwórnię w 1979 roku, gdy po trzynastu latach produkowania za głodowe pieniądze, znalazła się w poważnych tarapatach finansowych.
Golan i
Globus szybko sprofilowali ją na kino gatunków, od melodramatów i musicali po kinowe oraz rozprzestrzeniające się za pomocą rewolucyjnego formatu wideo niskobudżetowe akcyjniaki. I choć polska publiczność zapamięta Cannon głównie jako producentów, którzy dali
Van Damme'owi poszaleć na turnieju kumite i wyrzeźbili w celuloidzie samego He-Mana, to firma wyprodukowała też filmy
Johna Cassavetesa,
Franco Zeffirellego,
Normana Mailera,
Andrieja Konczałowskiego, a także adaptację "Sztukmistrza z Lublina"
Bashevisa Singera. Nie mówiąc już o tym, że zebrała furgonetkę nagród, w tym Oscara i Złoty Glob za holenderski
"Atak" z 1986 roku.
Golan twierdził, że opłata za produkcję podobnych filmów to psi obowiązek nadwornej armii karateków i komandosów. I armia płaciła – filmy pokroju
"Zaginionego w akcji" Josepha Zito, nakręconego za 2,5 miliona dolarów, przynosiły dziesięciokrotnie większy zysk.
Golan komentował to z właściwą sobie przekorą: "Jeśli kręcisz amerykański film z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem, wydajesz na niego mniej niż 5 milionów dolarów i nie zarabiasz, to musisz być skończonym idiotą".
"Kickboxer" / "Delta Force"
Worek z hitami zdawał się nie mieć dna:
"Kickbokser",
"Delta Force",
"Krwawy sport",
"Cobra", kolejne sequele
"Życzenia śmierci" i
"Amerykańskiego ninja". Charakterystyczne logo ze srebrnym równoległobokiem było jak znak jakości: będzie się działo!
Van Damme nurzający dłonie w gorącej żywicy i szkle;
Chuck Norris, któremu sutanna i koloratka nie przeszkadzają kopać z półobrotu; latynoamerykańscy rewolucjoniści przelewający się falą przez spokojne amerykańskie przedmieścia; pląsający po filipinach ninja w grubych czarnych maskach. Cytuję z pamięci.
Droga promocja filmów akcji i składanie obietnic bez pokrycia (
"Władców wszechświata" zwano "Gwiezdnymi Wojnami lat 80.") miało oczywiście swoją cenę. Przyjęta taktyka zaczęła się wkrótce obracać przeciw duetowi
Golan-
Globus. W 1986 roku firma wyprodukowała aż 43 filmy, co w ostatecznym rozrachunku odbiło się niekorzystnie na jej finansach. I choć zbiegło się to z prestiżowym, artystycznym sukcesem
"Ataku", było pierwszym symptomem wielkich zmian. Gdy w Hollywood odwrócił się wiatr, a popyt na wysokooktanowe kino akcji niespodziewanie spadł, Cannon stanęło na krawędzi bankructwa.
Niespełna dwa lata później, po wieńczącej serię porażek w box-offisie spektakularnej klapie
"Supermana IV" i śledztwie w sprawie malwersacji finansowych, dla firmy nie było ratunku. Cannon zostało wprawdzie wykupione przez Pathe i stało się beneficjentem ekskluzywnej licencji Marvela, jednak rzeczona współpraca okazała się iluzorycznym kołem ratunkowym.
Golan wskutek produkcyjnych problemów zmarnował potencjał marki –
"Kapitan Ameryka" ominął kina i został wydany prosto na rynek wideo, zaś aktorski "Spider-Man" nie powstał w ogóle. Ostatecznie, po odejściu
Golana, reorganizacji i nowym sprofilowaniu firmy, Pathe wchłonęło spółkę całkowicie, tworząc z niej jedną ze swoich dywizji.
Ebert wspomina, że podczas ostatniego spotkania na festiwalu w Cannes w 1986 roku
Menahem Golan machał mu na pożegnanie białą chusteczką. Spisał na niej warunki kontraktu z
Jeanem-Lukiem Godardem na produkcję
"Króla Leara" i wystawił czek na zaliczkę wysokości 20 tysięcy dolarów. Kawałek papieru był również dżentelmeńskim poręczeniem
Godarda, że scenariusz filmu napisze
Norman Mailer, a w filmie wystąpią
Marlon Brando i
Woody Allen. Jeden z najambitniejszych projektów w karierze francuskiego klasyka miał swoją premierę rok później. Zapłacili za niego komandosi i karatecy. Niezniszczalni. Niezapomniani. Cannoniczni.